środa, 6 maja 2015

żyjemy, a nie widzimy

to jest moj pierwszy post, wiec postaram sie nim kogolwiek zaciekawic, licząc na dalsze grono ludzi chociaż w pewnej części popierających moje spostrzegania. (O ile to w ogole bedzie możliwe, biorąc pod uwage moja systematycznosc) Od razu, czytając tytuł mozna sie czegos domyśleć, zaświeca nam sie lampka gdzies w srodku umysłu, małe światełko w tunelu, ale kazdy moze odebrać to na inny sposób. Po prostu bez dłuższych przeciągań i ładnych wstępów (całkowicie zbędnych do danego tematu) ktore miałyby tutaj cokolwiek zmienic, chciałam naniesc dłuższy monolog - "żyjemy, a nie widzimy" czego? przecież mamy oczy! Chryste, jaka popierdolona! miech zajmie sie soba a nie wtrąca sie w ludzkie życia! Nie, nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to ze sie zeszmacilismy, nawet na to nie zwracając szczególnej uwagi, bo po co? Przecież mamy własne problemy, takie jak kazdy inny ale bedziemy je wyolbrzymiac na niewiadomo jaka skale,  tylko po to, by wyprzeć sie wszystkiego, tłumacząc własnym życiowym okaleczeniem, bo przecież tak duzo znosimy! Nas uliczne problemy nie sięgają, jestesmy ponad tym wszystkim. Zdradzę wam sekret; tak wcale nie jest. Mamy takie same prawa jak i obowiązki istnienia i ingerowania w sprawy miedzy ludzkie, tylko zebyscie mnie złe nie odebrali. Stojąc na dworcu kolejowym, idąc ulica, stojąc przed lustrem czy rozmyślajac nad swoja egzystencja kazdy prędzej czy pozniej dojdzie do wniosku, ze cos sie cofnęło, cos jest nie tak. W sumie gdzie sie podziały nasze resztki ludzkości? Po doszukaniu sie (lub nie) rozwiązania, myślimy jeszcze nad tym jakies 5 minut, nawet pare godzin (bo jestesmy tacy mądrzy i spostrzegawczy, moze nawet napiszemy o tym ksiazke) zostawiamy to samemu sobie, licząc na reszte ludzi, wlasnie roztkliwiakacych podobne problemy i wracamy do naszego swiata. Bylismy juz tak daleko, wyszliśmy ponad granice - nasze przemyślenia i rozważania sięgnęły dalej niz naszych własnych tyłków, ale nie. Jednak nie, a szkoda. Sami zawiązujemy sobie pętle na szyi, nawet nie zwracając na to większej uwagi. Krzywdzimy ludzi, dziwiac sie, ze nie mamy do siebie odpowiedniego poczucia własnej wartości, ani szacunku ze strony innych (ktory nam sie przecież tak bardzo należy) bo to logiczne. Zastanawiam sie do czego my zmierzamy? Kradniemy, klamiemy, zabijamy potrafiąc sie wyprzeć tym, ze masz szef nie dał nam kilku dni urlopu. Rządzi nami zazdrość i obłuda, a my wycieramy tylko rece o spodnie, udając ze tak nie jest. Czym małe dzieci sa winne, by rodzic sie na takim swiecie gdzie jego orientacja bedzie sadzić o jego wartości? Zdaje sobie sprawę, ze jednym sensem wypowiedzi całego swiata nie zmienię, ale swiat zmienia nas. Miałam na celu nie tyle co uświadomić, ale przypomnieć o tym co tutaj sie dzieje. jestesmy brutalni dla siebie nawzajem oczekując respektu, a najlepsze jest to ze jeszcze narzekamy! Narzekamy na to, ze to nie ma sensu, swiat jest okrutny, sami nie wnosząc nic lepszego. 


Kiedys nadejdzie taki czas, kiedy przemyślimy samowolnie nasze postępowania, ale najpierw zdechnieny jak potępione szczury.